Jak kolega Krzyś słusznie zauważył, można by na bieżąco przedstawić do wglądu progres kampanijny naszych band, także ten temat poświęcę mojemu Elementaliście i jego żywym tarczom.
Banda dotąd rozegrała jedną grę z Nekromantą M.T. w której mimo solidnej wyrzynki po obu stronach straty nie wyszły tak duże a i obie strony znacznie skorzystały na łupach i doświadczeniu.
Przeobrażający się w białe kłęby pary oddech odzianego w krwiście czerwoną szatę z kapturem maga, przedzierającego się przez kolejną zaspę z twarzą osłoniętą od chłostającej po oczach zamieci, nie ulatywał ni na wyciągnięcie ręki, wnet zamarzając na jego brodzie i splecionych w warkoczyki wąsach, które oblodzone sterczały na podobieństwo sopli lub kłów tygrysa szablozębnego.
To porównanie zmusiło Edwina do podejrzliwego wpatrzenia się w pobliską zaspę, spodziewając się czatującej w jej ukryciu pod śniegiem drapieżnej bestii. Czarownik nie zdejmował zakutanych w grube, wełniane rękawice dłoni z rękojeści miecza i sztyletu, póki biały wzgórek nie zniknął mu z oczu.
Fakt ten nie umknął przemarzniętym i oblepionym od stóp do zarośniętych głów najemnikom sunącym za nim. Z czerwonego maga już dotąd był straszny paranoik, ale od ostatniej potyczki, jaką przywitały ich świeżo osiągnięte po bogatej w trudy podróży przez góry przedmieścia Mroźnego Grobu przekraczał wszelkie granice, jakby szczęśliwie płytki postrzał z kuszy bardziej poranił go na umyśle niż na ciele. Nie było to głupie, zważywszy, że najbardziej obrywało się odtąd Voughtowi - oddziałowemu kusznikowi, który teraz dysząc wlókł się z tyłu pochodu, dźwigając wszystkie pojmane łupy wraz z ciężką arbalistą bitewną...
Strząsając z siebie kilka płatów śniegu Edwin obejrzał się za siebie. Rzucone spode łba spojrzenie wraz uciszyło rozmyte wyciem zamieci poszeptywania rębajłów. Mag mruknął coś pod nosem i znów ruszył naprzód, zacierając ręce wraz z kilkoma magicznymi słowami, po których przyjemne ciepło rozeszło się pod grubymi warstwami wełny i sukna. Szczęściem zostało mu jeszcze nieco mocy po spektakularnym pokazie bitewnej destrukcji. Żołnierze za nim bez dostępu do podobnych sztuczek nie mieli już tak dobrze i zapewne odmrażali sobie właśnie co gorzej unerwione części ciała.
Jakby go to obchodziło...
Nie no jednak obchodziło. Trochę.
Bez bandy wywijających stalą naiwniaków, on i jego uczennica raczej nie pożyliby w tych zapomnianych ruinach za długo. O dźwiganiu odkopanych grimuarów i kosztowności nie mówiąc.
Pobieżnie zlustrował więc swój mały zastęp.
Łowca skarbów Elladio jakby poszarzał gdy śnieg zmoczył i oblepił jego jaskrawe, zawadiackie odzienie, a zwisające z zadartego czubka moriona sople zasłoniły opaloną twarz południowca, który jednak poza okazjonalnymi jękami dzielnie znosił mróz.
W znoszeniu owego górował jednak górujący wzrostem i stanem nad resztą drużyny sir Valeric Anchev. Wysoki rycerz dzielnie parł naprzód mimo ciężaru stali półpłytowej i oszronionej kolczugi, okryty jedynie wytartą skórą pantery, wciąż zadzierając w milczeniu ozdobny hełm. Zanim w boju powalił go zwykły zbir z pałką, herbowy tryskał jednakże przechwałkami i dumnymi deklaracjami przez całą drogę do ruin. Wszyscy po cichu aprobowali tę przemianę, więc może strategicznie niekorzystna lekcja pokory jaka stała się jego udziałem nie była taka zła.
Smarkający głośno Bors, dźwigający imponujący miecz dwuręczny Lothar i obładowany zdobyczą Kaspar Vought zamykali pochód.
Nie był to szczyt oczekiwań, ale muszą wystarczyć - pomyślał Edwin, stawiając kolejne kroki - tym bardziej, że sprawdzili się już w pierwszej walce, także być może wydane na nich złoto nie było inwestycją w kolejne przygłupie, nieprzydatne małpoludy.
Nagle Elementalista przystanął. Przez chrzęst ubijających grubą, puchową warstwę zimy, zalegającą tu od nie wiadomo ilu dekad, bądź nawet wieków przebił się inny szelest, słyszany tylko przez niego.
- sst... tam? ...iistrzu? - urywany głos uczennicy zabrzmiał w głowie Edwina.
- Athna? To ty? Skup się i mów co masz do powiedzenia, byle składnie. Mam nadzieję, że zdołałaś znaleźć coś odpowiedniego, bo do wieczora dołączymy do zamarzniętych trupów, jakich tu niemało.
- Tak, mistrzu Odesseiron. Duży budynek, zbity z grubych bali. Zapewne ma murowaną piwnicę, jednakże sama nie usunę tych zwałów śniegu. Kierujcie się pod zrujnowaną dzwonnicę, a potem odbijcie w prawo przez sporą bramę z gargulcami.
- Mogłabyś stopić ten śnieg najprostszym zaklęciem płomienia. Nie wpadłaś na to czy pozamieniałaś się na rozum z tymi bezwartościowymi najmitami?
- Tak mistrzu, jednak wtedy musiałabym opuścić aurę chroniącą mnie przed zimnem i śniegiem. Nie umiem jeszcze spleść dwóch zaklęć naraz.
- To może było się cieplej ubrać, zamiast paradować w półnago W ŚRODKU LODOWEGO PUSTKOWIA?!
- Sła...abo.. ę... słych... strzu... Ruszajcie lepiej..!
- Athna! Nie udawaj, przecież wiem, że nic nie zakłóca... Argh.
Dotyk skrzypiącej stali na ramieniu aż wstrząsnął Edwinem, który odwrócił się z krótkim okrzykiem. Zaskoczony sir Valeric cofnął dłoń jak oparzony.
- Magistrze Edwinie... ja chciałem tylko... czy Athna znalazła nam miejsce na przeczekanie nocy? - swe zmarznięcie i oczekiwanie na ogrzanie się rycerz podkreślił gromkim kichnięciem.
- Eeech. Za mną. Idziemy w kierunku tamtej wieży... (wy bezwartościowe, irytujące człekokształtne).
****
- Dalej nie można było?! - sarknął przechodząc, przez niski, kamienny murek Edwin, kręcąc głową i otrzepując obszerne rękawy na widok otoczonej migoczącą kaskadą płomieni, wspartej na kosturze uczennicy. Ta uniosła tylko brew w powitaniu, wykonując w stronę długiego, piętrowego budynku o spadzistym dachu za nią gest jakby zapraszała w gościnę do środka.
Edwin przesunął po twarzy dłonią, strzepując z niej śnieg, po czym skinął na swoich ludzi.
- Na co czekacie? Siekiery w dłoń i utorować wejście, na litość Wielkiej Magii!
Sir Anchev stanął w miejscu, krzyżując ręce na piersi. Elladio usiadł na glebie, obejmując rękoma sięgające kolan skórzane buty z cholewami i jęknął przeciągle. Lothar i Bors westchnęli i zacierając ręce wzięli się do roboty. Niedługo później spoceni i zaczerwienieni nie od zimna a wysiłku odwalili ostatnie belki wpuszczając powiew zimnego powietrza w ciemną przestrzeń poniżej.
Zrzędzący mag pstryknął, przywołując niski płomień na wnętrzu dłoni i przepychając się wszedł do środka. Za nim podążyła ziewająca Athna i reszta najemników.
Krótki korytarz i zbutwiałe drzwi ujawniły zaraz o wiele solidniej zbudowane części struktury, być może główny hol, za czym przemawiały znajdujące się na końcu schody prowadzące do małej antresoli i dalej na niewielką wieżyczkę z drewna w górę, oraz spiralnie w dół do piwnic. Krąg światła z pochodni tak magicznych, jak i zwyczajnych ujawnił jednakże coś, co nie tylko wzbudziło nieskrywaną radość wśród żołnierzy, ale też rzuciło nieco światła (dosłownie) na tajemnicę przeznaczenia budynku wiele lat temu.
- A niech mi popręgi w siodle pękną i splotą stryczek! Browar! Najprawdziwszy w świecie Browar! - ożywił się pierwszy raz od dawna sir Valeric na widok wielkich flagonów stojących pod ścianą.
- Bogowie nam sprzyjają hehe... - dorzucił Lothar stukając pięścią w najbliższy, który nie nosił śladów odszpuntowywania - Cholera... pusty jak mój żołądek...
- Przeszukać więc browar! Pewnie w piwnicy będzie coś co mogło nie wywietrzeć. - skonstatował rycerz, odpinając swój oręż i rzucając go na zakurzony stół na środku sali.
Edwin machnął ręką.
- Ejże. To ja tu jestem od wydawania rozkazów. W sumie... mniejsza z tym. Róbcie co robicie. Posprzątajcie tu przy okazji i powiedzcie mi jak znajdziecie coś ciekawego. Pójdę sprawdzić jak piętro i wieża stoją z pokojami, w których da radę przemieszkać coś bardziej cywilizowanego niż robactwo i szczury.
****
Edwin zrzucił z solidnego biurka z gładkiej sośniny kawałki belek, pordzewiałe narzędzia i zwał kurzu po czym otrzepawszy dłoń położył nań ciężki grymuar, gładząc jego nabijaną ćwiekami okładkę.
- Lepiej by był warty tego całego zachodu... - syknął, przystawiwszy sobie przewrócone krzesło i już miał otworzyć tom, gdy z dołu rozbrzmiał harmider dudniących kroków i jakieś pokrzykiwanie. Ktoś go nawet zawołał.
- Ech... nawet z głupim browarem sobie nie umieją poradzić...
Zszedłszy z wieżyczki i antresoli, gdzie z bocznej komnaty wyjrzała ciekawie jego uczennica mag zastał najmitów zgromadzonych z dobytą bronią przy schodach do piwnicy.
- Co się, do stu demonów stało?
Wszyscy spojrzeli w jego kierunku. Dziwnie podenerwowany Kaspar wskazał drżącą dłonią ściągniętą z trzymanej kurczowo kuszy na dół.
- S-słyszałem tam c-coś. P-p-przysięgam. J-jakiś pomruk albo warknięcie...
Elladio wciągnął powietrze w nozdrza schylając się w dół schodów.
- Śmierdzi. Stęchlizna... i coś gorszego.
- Dwie rzeczy pasujące do siebie. Myślę, że drzemie lub czatuje tam jakiś stwór... bogowie jedni wiedzą co może się kryć w tej wymarłej, śnieżnej nekropolii... - sir Valeric ścisnął swój miecz.
- A ja myślę, że jesteście po prostu głupi. Przejście! - fuknął Edwin wyrywając Lotharowi pochodnię i dziarsko schodząc w dół. Zaskoczeni najmici po chwili wahania podążyli za magiem, mierząc bronią w każdy mijany kąt.
Z początku nic poza stosami beczek i śmieciami zaściełającymi wykładaną świerkiem kamienną piwnicę nie przyciągało szczególnie uwagi, ani nie wskazywało na ślady bestii lub czegoś podobnego, lecz w którymś momencie Vought przyklęknął przy jednej z beczek pod filarem potrzymującym strop. Kusznik wskazał na rozrzucone kawałki drewna i niewykorzystane klepki od beczek, które naruszyły gdzie indziej gruby dywan z kurzu.
- No cóż panowie... chyba nie jesteśmy tu sami... - szepnął.
Głośny chrobot i trzask z przeciwnego kąta znów potwierdził wszelkie podejrzenia. Bors dobył sztyletu i stąpając najciszej jak umiał minął znieruchomiałych towarzyszy przekradając się w stronę źródła hałasu. Za nim nisko na nogach podreptał Vought. Wyglądający zza osłony kusznik w pewnym momencie odwrócił się z pytającym spojrzeniem do czarodzieja. Edwin zgasił magiczny świetlik i podszedł cicho do żołnierza wbijając wzrok w ścianę mroku, który po tym jak oczy przyzwyczaiły się do braku światła ujrzał naprawdę niecodzienny widok.
Niski lecz potężnie zudowany, krępy osobnik w baraniej kamizeli i spodniach ze związanych futer przekręcił się na rozłożonym pod jednym ze stojaków na baryłki, drapiąc się gdzieś pod imponującym brodziszczem farbowanym, tak jak zdobiący szczyt podgolonej, wytauowanej czaszki oklapły grzebień włosów na krwiście rdzawy kolor. W zasięgu potężnie umięśnionych ramion od śpiącego krasnoluda leżały blaszane kufle i kilka pustych butelek oraz (co zdecydowanie bardziej dawało do myślenia) wielki topór runiczy o pojedynczym 'brodatym' ostrzu mocno oprawionym w trzonku i lśniącym nawet w ciemności co znaczyło nie tylko mistrzowską robotę kowalską ale i zadbanie.
Edwin zmarszczył brwi i podszedł do drzemiącego pijaka.
- Do mnie wszyscy! Natychmiast! - gdy zaskoczeni najmici zeszli się mag pokręcił głową - Dobrze rozumiem że wystraszył was jeden, pijany krasnolud? Jeden? Zostawcie go tu albo wywalcie z mojego browaru... za jedno mi.
- Bghrghghh!
Elladio niemal odskoczył od podnoszącego się ospale brodacza. Ów z półprzymkniętymi oczyma powlókł się z kuflem do jednej z odszpuntowanych beczek i kręcąc kurkiem napełnił go, po czym usiadł na leżącej nieopodal belce. Dopiero wziąwszy solidny łyk ponad opuszczanym naczyniem zdał się zauważyć wpatrujących się w niego oczyma jak półmiski ludzi. Zaskoczony jakby nieco się dobudził, ocierając brodę wierzchem dłoni z piany.
- Eeeergh..? Człeczynyyy... Tso... ts... Cso wy robicie w moim browarze?
Po chwili niezręcznej ciszy sir Valeric zdecydował się wystąpić.
- Nie chciałbym waści urazić, poczciwy krasnoludzie, jednakże to MY zajmujemy TEN browar w imieniu pana Edwina Odesseirona. Tego tu POTĘŻNEGO ehkem MAGA.
Krasnolud zdawał się przetrybiać zasłyszałne informacje dość długo, w końcu jednak jego przekolczykowane brwi uniosły się, a on podczesawszy palcami czuba na głowie sięgnął po topór unosząc go bez widocznego trudu.
- Barzul durgramm! Byłem tu pierwszy i nie zamierzam oddawać całego tego piwa bez walki człeczy trefnisiu.
W Valericu zawrzało, dobył swego długiego ostrza i tarczy herbowej.
- A więc jak chcesz przeklęty karle...
- STAĆ. - warknął krótko Edwin, mijając rycerza jakby go tam nie było i podszedł spokojnie do brodacza.
- Panie..?
- Zamnir. - burknął topornik.
- Zamnir. Nikt nie musi opuszczać tych... jakże bogatych zapasów. Starczy dla nas wszystkich bez potrzeby walki. Tej jest aż nadto w ruinach poza tym browarem. A skoro o niej mowa to przydałoby mi się silne ramię, na którym można polegać. Za sporą ilość złota oczywiście. - mówiąc to wyciągnął z rękawa pękatą sakwę.
- Ej, a nam dawał jakieś marne grosze... - szepnął Vought do Borsa.
- Dziwisz się? Mamy tylko 2 Fighta.
- Co takiego?
- Eh. Nic.
Wpatrzony w nią krasnolud od razu dostał błysku w oczach.
Jednym ruchem złapał worek, dobywając z niego kilka monet, które poddał ponadczasowej i niezawodnej próbie przegryzienia. Ukontentowany zaraz uścisnął dłoń czarodzieja tak mocno, że aż wszystkie jego paliczki i kłykcie zachrzęściły w proteście.
- To umowa stoi. Kufelek by uczcić owocną współpracę?
- Może później. Teraz czekam na ważną przesyłkę i posiłki. No i muszę zebrać siły przed kolejną walką. Kaspar, Bors?
Wywołani zwieszając głowy pożegnali się z miłą wizją ciepłego wieczora i kilku kufli złocistego trunku.
- Załóżcie czujkę na skraju ruin. Nie chciałbym, żeby Bayard i Gregor trafili do jakiejś przedwiecznej krytpty i dali się głupio zabić.
- Hmm. Dotąd nie wykazywałeś takiej troski o swoich ludzi czarodzieju. - wtrącił sir Valeric Anchev.
- Ludzi? Co? Nieee. Po prostu nie zamierzam pozwolić by jakieś dwa matoły posiały w śniegu moją POTWORNIE cenną Świecę do Przywołań.
Rycerz pokręcił głową i parsknął.
- No a reszta do roboty! Spędzimy tu jakiś czas, więc niech chociaż będzie tu czyściej niż na śmietniku.
Bitwę przeżył cały skład, który jak powyższa fabularna wstawka pokazuje zadomowił się w Brewery.
Korzystając z oferowanej przez tę kwaterę zniżki na werbunek banda powiększyła się o Barbarzyńcę, Infantrymana, i drugiego Thuga
Ponadto resztę złota wydałem na zakup wspierającej o 1 próby rzucania czaru 'Summon Demon' Candle of Summoning oraz Potion of healing obydwa przedmioty dla dowodzącego drużyną maga.
Ponadto w skarbcu leży na razie nie przyswojony grymuar z czarem Exploding Rune
Za swe 300PD mag odzyskał stracone w wyniku psychical scars 1W a także wzmocnił czary Elemental Bolt i Summon Demon
_________________ Orgulous and grim, the Northmen would not give, for they sought glory or death in the eyes of their bloody gods.
—The Tenth Great Battle of Giles le Breton and his Companions
|